25 grudnia 2021

Prolog

 

28.01.2020


Z zaciśniętymi ze wściekłości oraz poczucia całkowitej bezradności w pięści dłońmi i wyjątkowo piekącymi łzami w oczach, którym za nic nie pozwalam jeszcze na ujście, nie mając zamiaru dać tym samym komukolwiek satysfakcji. Nie zważając już właściwie na nic, opuszczam duszną i klaustrofobiczną salę rozpraw, na oślep zmierzając korytarzem do jak najszybszego wyjścia z sądu, który śmiał się zwać rzekomą ostoją sprawiedliwości i ochroną interesów obywateli naszego jakże na pozór prawego kraju, dumnego ze swoich podobno wyjątkowo uczciwych przedstawicieli sprawujących w nim władzę sądowniczą. Prycham głośno na widok tych wszystkich patetycznych i nic nieznaczących w praktyce cytatów, które licznie przyozdabiały mijane przeze mnie ściany. Omal nie tratując przy tym kilku niczemu winnych mi w tym przypadku ludzi. Nic mnie to jednak w tym momencie nie obchodziło. Byłam niemal oszalała ze złości na cały ten cholerny niesprawiedliwy świat, gdzie odpowiednią ilością pieniędzy i ludzkich układów można było kupić dosłownie wszystko, nawet uniewinnienie w sprawie o spowodowanie wypadku, który w mgnieniu oka doszczętnie zniszczył życie mojej rodziny. W głowie wciąż rozbrzmiewały mi słowa usłyszanego przed kilkoma minutami wyroku niewinności dla tego drania wraz z jego bezpodstawnym uzasadnieniem, będącym stekiem kłamstw wypowiedzianym przez rzekomo jednego z najlepszych sędziów w kraju. Nie miałam żadnych złudzeń, że ci dwaj byli ze sobą w jakiś sposób powiązani. Ich porozumiewawcze spojrzenia wymieniane przez całą rozprawę były dla mnie jednoznaczne. Szkoda tylko, że inni obecni udawali ślepych i grali razem z nimi w tej kiepskiej maskaradzie. Byłam całkowicie pewna, że obydwaj mężczyźni obijali się w tych samych prestiżowych kręgach na samej górze drabiny społeczeństwa, gdzie nie było nic poza bogactwem, chęcią władzy czy korzystnymi koneksjami. Tam nie było miejsca na skrupuły, moralność lub coś tak ludzkiego jak sumienie. Albo więc mieli wspólnych znajomych winnych głównemu zainteresowanemu srogie przysługi, które teraz zostały wykorzystane, albo znali się od dawna osobiście i wyciągali się nie pierwszy raz z kłopotów. Kto wie, czy choćby jutro nie wybiorą się wspólnie na ekskluzywną partyjkę pokera, dawno zapominając o dzisiejszej rozprawie. W tej sprawie nie było już niczego, co mogłoby mnie zdziwić.


Wychodząc na zewnątrz, opieram się o chłodny mur tego wielkiego gmachu, wdychając rześkie powietrze. Wbijając z całej siły paznokcie w skórę dłoni, staram się uspokoić, ale kompletnie mi to nie wychodzi. Zamykam oczy, co tylko pogarsza sprawę, bo natychmiast atakują mnie widoki szpitalnego korytarza, cmentarza, czy tej drogi, gdzie to wszystko miało swój początek. Znowu niemal słyszę ten ogłuszający huk zderzających się ze sobą czołowo samochodów, zgrzyt wgniatającego się metalu i mój krzyk sekundę przed utratą świadomości. Jest też zapach rozlanego wszędzie dookoła paliwa i krwi, która otacza mnie z każdej strony. Zaczynam płytko oddychać, nie mogąc wziąć głębszego wdechu, gdy wspomnienia wypadku zaczynają na nowo bombardować mój umysł. Wiedziałam, że atak paniki, który przytrafiał mi się ostatnio notorycznie, po raz kolejny zaczynał dochodzić do głosu.


- Elinor, spokojnie. Otwórz oczy i wróć z tamtego okropnego miejsca. Jestem przy tobie - kojący głos Nory i dotyk jej dłoni pomaga mi się jako tako pozbierać. - Właśnie tak, oddychaj spokojnie - kieruje mną krok po kroku, aż znowu zaczynam odbierać właściwe bodźce z rzeczywistości i odzyskuję ostrość widzenia. Spoglądam na swoją siostrę siedzącą na wózku inwalidzkim, będącym od prawie pięciu miesięcy jej jedynym sposobem na przemieszczenie się. To jak sprawie umiała się nim już posługiwać, było dla mnie nadal ogromnym podziwem.
- Już w porządku. Dziękuję - zmuszam się do uspokajającego uśmiechu w jej kierunku.
- Dlaczego na mnie nie zaczekałaś? Wiem, że nie tego oczekiwałyśmy, ale trudno. Musimy się pogodzić z taką decyzją sądu. Widocznie tak miało być - kręcę z niedowierzaniem głową, nie mogąc zrozumieć, jak mogła być taka spokojna. Przecież ten wypadek kosztował ją o wiele więcej ode mnie. - Elinor, musimy zamknąć ten rozdział i pójść naprzód. Dalsze życie tą tragedią nas wykończy. Dość tego. Proszę cię.
- Nie odpuszczę dopóki ten bydlak nie odpowie za to, co zrobił, rozumiesz? To przez niego nie chodzisz, tata leży od pół roku w śpiączce, a mama... - urywam, zaczynając szlochać, a przed oczami staje mi trumna z jej ciałem.
- Ten bydlak jak to panienka ładnie określiła, właśnie został uniewinniony. Bardzo bym dlatego prosił, aby zakończyć z tymi pomówieniami w moją stronę. Współczuję tragedii, jaka dotknęła waszą rodzinę, ale to nie zmienia faktu, że to wasz ojciec był winny temu wypadkowi. Czas spojrzeć prawdzie w oczy - cyniczny uśmiech zdobi usta znienawidzonego do cna przeze mnie mężczyzny w dość podeszłym już wieku, który usilnie próbował oszukać mijający czas za pomocą pewnie masy pieniędzy poprawiających kondycję jego twarzy i ciała.
- Jak śmiesz! Dobrze wiesz, jak było naprawdę! To ty jesteś winny! - ostatkiem sił powstrzymuję się przed uderzeniem go, co zapewne bardzo skrupulatnie by wykorzystał, nasyłając na mnie hordę swoich prawników.
- Nie w oczach sądu i opinii publicznej. Przykro mi, ale przegrałyście. Trzeba było podpisać wstępną ugodę i przyjąć proponowane odszkodowanie. Teraz nie dostaniecie już ani grosza. Miło się rozmawia, ale śpieszę się niestety. Mam zaraz ważne spotkanie biznesowe. Żywię nadzieję, że to nasze ostatnie spotkanie - obdarza nas pełnym pogardy spojrzeniem. Zaczynając powoli odchodzić.
- To jeszcze nie koniec. Skoro nie mogę liczyć na uczciwość wymiaru sprawiedliwości, sama ją wymierzę - odgrażam się.
- Co ty mi możesz zrobić, dziewczyno? - kpi, odwracając się w moim kierunku.
- To się jeszcze okaże - patrzę wyzywająco prosto w jego oczy. Poprzysięgając zemstę, która uderzy go najmocniej. Powolną i bardzo bolesną. Nawet taka kanalia musiała mieć jakiś słaby punkt. Zemszczę się, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w swoim życiu.